– Czy myślisz – spytał Wokulski – że można... kochać kobietę w sposób idealny, nie pożądając jej? – Naturalnie. Jest to jedna z masek, w którą lubi się przebierać instynkt utrwalenia gatunku. – Instynkt – gatunek – instynkt utrwalenia czegoś i – utrwalenia gatunku!... – powtórzył Wokulski – Trzy wyrazy, a cztery głupstwa. – Zrób szóste – odpowiedział doktor, nie odejmując oka od szkła – ożeń się. – Szóste?... – rzekł Wokulski, podnosząc się na kanapie. – A gdzież piąte? – Piąte już zrobiłeś: zakochałeś się.
CZEPIEC Cóż tam, panie, w polityce? Chińcyki trzymają się mocno!? DZIENNIKARZ A, mój miły gospodarzu, mam przez cały dzień dosyć Chińczyków.
– Mości namiestniku, oto jest pan Powsinoga. – Podbipięta – poprawił szlachcic. – Wszystko jedno! herbu Zerwipludry... – Zerwikaptur – poprawił szlachcic. – Wszystko jedno. Z Psichkiszek. – Z Myszykiszek – poprawił szlachcic. – Wszystko jedno. Nescio, co bym wolał, czy mysie, czy psie kiszki. Ale to pewna, żebym w żadnych mieszkać nie chciał, bo to i osiedzieć się tam niełatwo, i wychodzić niepolitycznie. Mości panie! – mówił dalej [Zagłoba] do Skrzetuskiego, ukazując Litwina – oto tydzień już piję wino za pieniądze tego szlachcica, któren ma miecz za pasem równie ciężki jak trzos, a trzos równie ciężki jak dowcip. Ale jeślim pił kiedy wino za pieniądze większego cudaka, to pozwolę się nazwać takim kpem, jak ten, co mi wino kupuje.
GUSTAW [...] Kobieto! puchu marny! ty wietrzna istoto! Postaci twojej zazdroszczą anieli, A duszę masz gorszą, gorszą niżeli!… Przebóg! tak ciebie oślepiło złoto! I honorów świecąca bańka, wewnątrz pusta! Bodaj!… Niech, czego się dotkniesz, przeleje się w złoto!
Pan Gajowiec, dążący wszystkimi swymi siłami do przedstawienia Polski najistotniejszej, takiej, jak żyje, cierpi, raduje się, w rzeczywistości najrealniejszej, był przecież także mistykiem. Wierzył w tajemnicze opiekuństwo nad tym krajem. W rozmowach z Cezarym wskazał palcem na kilka "cudów". Pierwszym ,,cudem" pana Gajowca było, rzecz prosta, wskrzeszenie państwa polskiego. Drugim "cudem" było odparcie bolszewików w roku 1920.
STOMIL - Czego ty chcesz właściwie? Tradycji? ARTUR - Porządku świata! STOMIL - Tylko tyle? ARTUR - ...I prawa do buntu. STOMIL - No masz! Przecież ja cię cały czas namawiam: buntuj się. ARTUR - Czy ojciec nie rozumie, że odebraliście mi ostatnią szansę? Tak długo byliście antykonformistami, aż wreszcie upadły ostatnie normy, przeciw którym można się było jeszcze buntować. Dla mnie nie zostawiliście już nic, nic! Brak norm stał się waszą normą. A ja mogę się buntować tylko przeciw wam, czyli przeciwko waszemu rozpasaniu. STOMIL - Ależ proszę bardzo, czy ja ci zabraniam?
Wcale nie chcemy zdobywać kosmosu, chcemy tylko rozszerzyć Ziemię do jego granic. Jedne planety mają być pustynne jak Sahara, inne lodowate jak biegun albo tropikalne jak dżungla brazylijska. Jesteśmy humanitarni i szlachetni, nie chcemy podbijać innych ras, chcemy tylko przekazać im nasze wartości i w zamian przejąć ich dziedzictwo. Mamy się za rycerzy świętego Kontaktu. To drugi fałsz. Nie szukamy nikogo oprócz ludzi. Nie potrzeba nam innych światów. Potrzeba nam luster.
Nie pamiętał, że Müllerowskie gmachy rosły przez lat trzydzieści, że pawilon wznosił się po pawilonie, że lata całe składały się na te potężne, huczące pracą mury; nie, on pragnął mieć od razu podobną fabrykę.
NAUCZYCIEL Gałkiewicz, nie ulega kwestii, że wielka poezja powinna nas zachwycać, a przecież Słowacki wielkim poetą był... Może Słowacki nie wzrusza Gałkiewicza, ale nie powie mi chyba Gałkiewicz, że nie przewierca mu duszy na wskroś Mickiewicz, Byron, Puszkin, Shelley, Goethe... GAŁKIEWICZ Nikogo nie przewierca. Nikogo to nic nie obchodzi, wszystkich nudzi. Nikt nie może przeczytać więcej niż dwie lub trzy strofy. O Boże! Nie mogę... NAUCZYCIEL Gałkiewicz, to jest niedopuszczalne. Wielka poezja, będąc wielką i będąc poezją, nie może nie zachwycać nas, a więc zachwyca.
Geralt domyślał się, skąd pochodziły zdobycze. Nie skomentował od razu, lecz odczekał na sposobną chwilę. Gdy był z Zoltanem sam na sam, zagadnął go grzecznie, czy nie widzi niczego zdrożnego w okradaniu innych uciekinierów, nie mniej wszakże od nich głodnych i na równi z nimi walczących o przeżycie. Krasnolud odrzekł poważnie, że owszem, bardzo się tego wstydzi, ale taki już ma charakter. – Moją ogromną przywarą – wyjaśnił – jest niepohamowana dobroć. Ja po prostu muszę czynić dobro. Jestem jednak rozsądnym krasnoludem i wiem, że wszystkim wyświadczyć dobra nie zdołam. Gdybym próbował być dobry dla wszystkich, dla całego świata i wszystkich zamieszkujących go istot, byłaby to kropelka pitnej wody w słonym morzu, innymi słowy: stracony wysiłek. Postanowiłem zatem czynić dobro konkretne, takie, które nie idzie na marne. Jestem dobry dla siebie i dla mego bezpośredniego otoczenia. Geralt nie zadawał więcej pytań.
SCURVY [...] Tu jest gniazdo najohydniejszej, przeciwelitycznej rewolucji świata, chcącej sparaliżować wszelkie poczynania od góry — tu rodzi się ona z pomocą perwersji nienasyconej samicy, renegatki jej własnej klasy, a ostatecznym celem jej — babomatriarchat ku pohańbieniu męskiej, jędrnej siły — społeczeństwo jest kobietą — musi mieć samca, który je gwałci — otchłanne myśli — nieprawda? SAJETAN Wstydź się pan — to potworna bzdura.
Nie – myśli wielkiej trzeba z ziemi lub z błękitu. Spojrzałem ze skały szczytu, Duch rycerza powstał z lodów... Winkelried dzidy wrogów zebrał i w pierś włożył, Ludy! Winkelried ożył! Polska Winkelriedem narodów!
Praca nasza jest to walka ze śmiercią. Co może się porównać z pracą lekarza? Czy praca na roli, czy w fabryce, czy »zajęcie« urzędnika, kupca, rzemieślnika, nawet żołnierza? Każda myśl tutaj, każdy krok, każdy czyn, musi być zwyciężaniem ślepych strasznych sił natury. Ze wszech stron, z oczu każdego chorego patrzy w nas zaraza i śmierć.
Całe popołudnie spędziłem w księgarni. [...] Księgarnia przypominała raczej elektronowe laboratorium. Książki to były kryształki z utrwaloną treścią. Czytać można je było za pomocą optonu. Był nawet podobny do książki, ale o jednej, jedynej stronicy między okładkami. Za dotknięciem pojawiały się na niej kolejne karty tekstu. Ale optonów mało używano, jak mi powiedział robot-sprzedawca. Publiczność wolała lektony – czytały głośno, można je było nastawiać na dowolny rodzaj głosu, tempo i modulację. Tylko naukowe publikacje o bardzo małym zasięgu drukowano jeszcze na plastyku imitującym papier.